Wizyty w Poznaniu wytrącają mnie ze –szczególnego i chwiejnego co prawda, ale- stanu równowagi. Dziwne, bo nie ma różnicy w czasie, którą mogłabym wytłumaczyć ten duchowy jet lag, jaki odczuwam, ilekroć wracam z interioru.
And yet...
To tak, jakbym cofała się do czasów, kiedy codziennie szlifowałam bruki Poznania, kiedy był poniekąd „moim” miastem. Zabawne, że odczuwam nostalgię na myśl o tamtych dniach, mimo iż mieszkałam tam raptem kilka lat.
W dziwny sposób brak mi nawet tej atmosfery opuszczenia, kiedy w nieskończoność, zdałoby się, przemierzałam nieprzystosowane dla pieszych miasto, przeklinając pod nosem jego projektantów. Duszna ciemność niedostatecznie oświetlonych ulic, obcość akademika, i brak poczucia przynależności dokądkolwiek. Jednocześnie kilka miejsc autentycznie pięknych, mających dla mnie swoje małe, sekretne znaczenie i opowieść. Ciekawe, co robi z człowiekiem pomieszkiwanie to tu, to tam, przez szereg lat...Nie odrywa całkowicie od własnego, jedynego miejsca na ziemi- tylko rozcieńcza je. Rozwleka korzenie w długą, cienką i bardzo niestabilną niteczkę. W mieście tymczasowego pomieszkiwania zostawiasz porozrzucane kawałki pamięci, i nie wiem, jak inni- dla mnie powracanie w takie miejsca przypomina próbę wciśnięcie perły na powrót w skorupę małża, z którego się narodziła.
Wiem, że to moja perła, i- o jakże jest piękna.
Ale już nie pasuje.
Może też na ogólne pomięszanie i niepokój, wywołane powidokiem wspomnień, atakujących mnie co krok, było wzmocnione jednym z tych snów.
Pierwsze przypuszczenie jest takie, że tym, co przeraża człowieka do stopnia posłużenia się świadomym śnieniem, by zwiększyć szansę ujścia cało z onirycznych opresji, jest bobok, wizualna nakładka na bałagan kłębiący się w podświadomości.
Jednak prawda jest bardziej przykra: taka mianowicie, że ze swoimi demonami człowiek musi uporać się sam, a jest to świadomość zdolna wywołać najczystszą grozę, mogącą wybudzic człowieka w środku nocy, dogodnie, akurat tak, by mógł sobie samotnie poleżeć i podelektować się rozrywającą krtań polką-galopką serca, tłukącego się o migdałki.
Żyjemy sobie wszyscy w tej samej rzeczywistości- pozornie- ale każdy widzi co innego. Przeżywa co innego. I dlatego w pewnych sytuacjach jest zdany tylko na siebie. Nic dziwnego, że, pokrzepiona tą wiedzą, w drodze na uniwersytet, by tam kończyć swoje z nim dzieła (for the time being), byłam mocno rozstrojona.
Z lepszych wieści: mamy kaliyuugę, to pewne.
Ludzkość osiąga wyżyny duchowego i emocjonalnego regresu, słowa tracą wartość, a uczucia wyższe to towar rzadki i widno nazbyt luksusowy, by szastać nimi na porządku dziennym.
Do tego smutnego wniosku skłoniły mnie Wiadomości, czy inne Fakty; pożałowania godne programy, których staram się nie oglądać za często, by chronić te resztki empatii, jakie mam nadzieję jeszcze posiadać.
Po przekazaniu wieści o zdradach, korupcji, zwyrodnieniach i wojnach, prezenter zwrócił ku widzom rześkie, rozemocjonowane spojrzenie i zdradzającym głębokie podekscytowanie głosem zapowiedział: „Przed państwem druga część Wiadomości/Faktów/WSBFE, a co w niej przygotowaliśmy dla państwa?...(tu chwila dla budującej napięcie pauzy, i już mniej więcej wiem, co usłyszę; wraz z rozpoczęciem materiału filmowego, głos wybucha żywą emocją, warta totalizatora Lotto) 6-letni chłopiec ginie w wypadku samochodowym, zabity przez pijanego kierowcę, który wjechał w przystanek!!!...”
Mógł do tego dorobić wesoly jingiel, i zatrudnić tłum, który wydawał by odpowiednie poszumy i westchnienia. Dla wzmocnienia efektu - wszak to już showbussiness. Jak można...Przecież zginął człowiek. Na domiar złego- mały, dosc niewinny, przypadkowa ofiara. Co za ludzie oklejają to krzykliwą oprawą godną teleturnieju?
Wstrętny, brudny świat.
Szczęściem pod koniec dnia zawitałam do Ostatniego Przyjaznego Domu Na Wildzie, znalazłam jednego z ostatnich przedstawicieli ślimaczej szlachty, Leopolda Xawerego von Kardamona, a nawet podjęłam próbę zadomowienia go na dorodnej paprotce, zanim mnie spacyfikowano, a Xaverego eksmitowano once ad for all (biedaczysko...)Tak też wróciłam do domu, nadal czując się jak widmo, ale znacznie już spokojniejsze. Po kaliyuudze ma nastapic ponowne odrodzenie ludzkosci, etc.

A, obejrzalam `Rok 1612`.Czekam na opinie innych ktorzy to obejrzeli; może mi powiedzą- o co, do stu demonow, chodzilo twórcom??!!...Ja cały czas probuję się połapać w plątaninie watkow, i jeszcze ten jednorozec, potykąjacy się o swoje blond loki, no jak pragne zdrowia...
Oficjalnie ogłaszam ten film `Igorem`. Bo jak wszystkim wiadomo- Igor to bardzo dobry czlowiek. Czy też zlepek bardzo dobrych części z wielu różnych ludzi. Co w sumie składa się na...bardzo dobrego Igora- jakość sama w sobie -_-` Faktem jednak jest, ze role Zebrowskiego oraz Kislova sa świetne. Reszta...Blarh. Polecam skupienie szczególnie w momencie, kiedy rozżarzona kula armatnia wpada do składu prochu i dwóch niemieckich, lecz zaskakująco polskich w brzmieniu, żołnierzy komentuje ten fakt -_-` Jeśli taka popierdółka ma być antypolską prowokacją, to ja bym się czuła raczej obrażona miernością próby, niż sprowokowana. A husaria brzmiala wiarygodnie tylko w momentach, kiedy przeklinala; nie sądzę, żeby kiedykolwiek w historii świata wojsko- nawet skrzydlate i na koniach- wysławiało się jak szkolny pupilek na akademii. Linijki w rodzaju `Hubercie, podaj no mi, proszę, prochownicę! Rozbijemy w pył tych nędzników` (dobra, moze tam nie bylo Huberta, niewazne; po prostu posluchajcie dobrze tamtych tekstow) sa warte dobrego kabaretu.